FB_IMG_1530280574700

W środowisku żeglarskim nie trzeba go przedstawiać. Pływa od 16 roku życia i jak mówi nie zamierza przestać. Nie czuje się na tyle lat ile ma i na pewno na tyle nie wygląda. Pomysły nigdy mu się nie kończą, a upór i determinacja sprawiają, że cały czas realizuje coraz to nowsze marzenia. Komandor MKM Szkwał, wcześniej wieloletni, aktywny członek, współorganizator Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Żeglarskiej SHANTIES. Prywatnie mąż, ojciec i właściciel sieci gastronomii. Zapraszamy do rozmowy z Jakubem Sepielakiem.

 

 

Paulina Szczepankiewicz: Kuba, gdybyś miał się przedstawić, to co byś powiedział? Kim jest Komandor Szkwału?

 

Jakub Sepielak: Pozytywnie zakręconą osobą.

 

A jakie są jego kompetencje? Za co odpowiada?

 

Ojj, za wszystko. Począwszy od finansów, przez plany żeglarskie, ustawienie harmonogramu szkoleń, dosłownie za wszystko. W tym momencie na pewno odeszły nam tematy związane z posiadaniem jachtów do szkoleń śródlądowych i tutaj nie musimy się martwić o to kto, kiedy, jak i dlaczego. Powoduje to, że mamy trochę mniej tej pracy, jednak żeby dograć grafiki wszystkich, którzy dla Szkwału prowadzą szkolenia, kursy, czy rejsy, z uwzględnieniem ich harmonogramów zawodowych, terminów urlopowych, część osób ma już rodziny, dzieci – to jest trochę roboty [śmiech].

 

Tylko troszeczkę.

 

Bardzo mało [znowu śmiech].

 

Skoro wiąże się to z tak dużym poświęceniem, dlaczego ciągle się tym zajmujesz? Co Cię ciągnie w stronę morza?

 

Ludzie. Ludzie, z którymi się pływa, ludzie, których się poznaje, przyjaźnie, które zostają na całe życie.

 

Warto się dla tego tak poświęcić? Z jednej pracy do drugiej?

 

Zdecydowanie warto! Czy to jest praca? Hmm… to moja pasja. W pracy spędzam 7 dni w tygodniu, po parę albo i paręnaście godzin, więc organizacja rejsu, wyjazdy, poznawanie nowych ludzi i zwiedzanie miejsc, w których sie pływa, powoduje że masz taką przestrzeń dla siebie, w swoim świecie, w którym możesz się oderwać od pracy, od klientów, od tych gastronomii, które prowadzę, więc jest to fajny sposób. Myślę, że drożej wyszedłby mnie psychoanalityk niż rejsy, które organizuję. Mam cel, więc jest to warte na pewno tego czasu, który się poświęca.

 

Jeżeli to Cię tak pochłania i tak fascynuje, to czy mógłbyś być kapitanem z zawodu? Odrzucić swoją pracę dotychczasową i pełno etatowo zająć się prowadzeniem rejsów i szkoleń?

 

Nie. Absolutnie nie. Powtarzam to też zawsze jak prowadzimy szkolenia, zwłaszcza te dla Jachtowych Sterników Morskich – przyszłych kapitanów, że dopóki to jest pasja i sprawia Ci zadowolenie, to niech tak zostanie. Jak zaczynasz robić to zawodowo to przestaje to być atrakcyjne. Żeglarstwo to nie jest tylko pływanie w ciekawych miejscach z fajnymi ludźmi – to przestawianie jachtów, transport, naprawa, serwis jachtów, mniej lub bardziej ekskluzywnych jachtach w równe rejony świata, niezależnie od tego czy to będzie Europa, czy na przykład Karaiby. Sezon żeglarski, dla kogoś kto uprawia tzw. turystykę żeglarską zawodowo i z tego żyje, nigdy się nie kończy. W Europie zaczyna się gdzieś wiosną, od Chorwacji, Grecji czy Włoch, trwa mniej więcej do końca września. Potem ten jacht można przestawić na Wyspy Kanaryjskie, chwile tam popływać, następnie przetransportować na Karaiby, na ten właściwy sezon żeglarski. W zasadzie, chcąc żyć z takiego jachtu, w taki sposób, trzeba umieć zrezygnować z normalnego życia na lądzie. Poza tym, znać się naprawdę na wszystkim – na mechanice związanej z jachtem, na logistyce związanej z transportem siebie i jachtu, na akwenach, w których się pływa, specyfice portów, przepisach lokalnych, bo wiadomo, że nie w każdym miejscu można takie rejsy organizować.

 

Z tego co wiem, to Ty na tym wszystkim się znasz.

 

Znam ale zwyczajnie nie wyobrażam sobie spędzenia życia na morzu. Mam firmę, która przynosi mi dużo radości, mam kochającą rodzinę, dorastającą córę, której też trochę czasu chcę poświecić, oczywiście na tyle ile mogę. Trzyma mnie też grono znajomych, także żeglujących, którzy nie są w stanie płynąc ze mną na każdy rejs, więc tutaj w Krakowie mam również dużo zobowiązań typowo towarzyskich.

 

Zawód Kapitan nie, ale ciągle dużo pływasz. Wspomniałeś o rodzinie, co oni na Twoje wyjazdy i powroty? Jak to u Was wygląda?

 

Dobrze być z kimś, kto też ma jakąś pasję i pracę związaną z wyjazdami. Ania też sporo podróżuje w związku z pracą zawodową. Wyjeżdza do Chin, do Stanów, do różnych krajów Europy, więc jakby wzajemnie mamy do siebie na tyle dużo cierpliwości, żeby nie skakać sobie do oczu. Jedno wyjeżdża na rejsy na Karaiby, a drugie do U.S.A do pracy, więc to na pewno pomaga. A rozstania? Hmm… chyba są naturalne. Wydaje mi się, że ja inaczej nie potrafię. To coś pierwotnego u każdego człowieka, żeby się nie znudzić tą codziennością, drugą osobą i tym co się robi. Dobrze raz na jakiś czas zmienić klimat. Ja, tak patrząc na ostatnie lata, raz na kwartał staram się gdzieś w ciekawe miejsce popłynąć, coś zorganizować żeby po prostu nabrać troszeczkę dystansu do siebie i otoczenia.

 

Rozstania z żoną to jedno, ale przecież masz dorastającą córkę. Nie buntuje się, że taty często nie ma w domu?

 

Nie, nie buntuje się. Jak na swój wiek, 12 lat – jest niesamowicie dojrzała. Na pewno rozumie, a raczej wydaje mi się, że rozumie moją pasję. Pływam od 16 roku życia, więc dosyć dużo, bo już 25-26 lat żegluję.

 

I teraz właśnie przyznałeś się do swojego wieku. A wszyscy myśleli, że dopiero co skończyłeś 20 lat.

 

[śmiech] Już dawno nie.

Ona była w tym cały czas, widziała, że wyjeżdżam. Czy to były wyjazdy na Mazury, Jezioro Rożnowskie, czy do Kołobrzegu na szkolenia. Miesiąc składa się z weekendów, które spędzam w domu, tych gdzie jestem w firmie i weekendów kiedy żegluję. Wydaje mi się, że jest to taka naturalna kolej rzeczy. Jeżeli ktoś od małego nauczony jest tego, że tata pływa,  to nie jest to dla niego taka wielka niespodzianka. Myślę, że większą niespodzianką może być, kiedy tata w wieku np. 45 lat nagle zaczyna prowadzić bujne życie żeglarskie i znika na 1,5 czy 2 miesiące organizując rejsy w odległe zakątki świata. Wtedy to może być mocne zaskoczenie dla dzieciaka. Natomiast w moim przypadku raczej nie. W XXI wieku internet, messenger, skype w zasadzie codziennie jesteśmy w kontakcie, praktycznie tyle ile w domu.

 

Wiemy już, że rodzina Cię wspiera i możesz realizować swoje cele. Opowiedz coś o nich. Gdzie chciałbyś popłynąć, gdzie jeszcze nie byłeś? Chyba, że nie ma takiego miejsca?

 

Jest jeszcze parę miejsc, w których nie byłem. Na pewno Malediwy, w jakiś sposób nęcą swoim urokiem i chciałbym je zobaczyć. Z tych egzotycznych miejsc nie żeglowałem jeszcze po wodach Polinezji Francuskiej, ale to w dalszej kolejności. Jestem także ciekawy jak wyglądają okolice Bahamów. Znajomi się wkrótce wybierają, więc będę się uważnie przyglądał i słuchał kiedy zasypią mnie opowieściami jak tam jest. Oczywiście nie mogę pominąć Jamajki, to będzie taka wisienka na torcie z miejsc, w których ze Szkwałem jeszcze nie byliśmy. Tam na pewno bardzo chcielibyśmy dotrzeć.

 

Jesteś osobą, która skrupulatnie realizuje swoje cele żeglarskie czy raczej na zasadzie – ktoś rzuca pomysły na rejsy, więc zajmujesz się logistyką, charterem i podporządkowujesz się pod plan.

 

Cele żeglarskie generalnie realizuje bardziej pod siebie np. rejsy rodzinne, gdzie na parę tygodni między czerwcem a lipcem płyniemy z dzieciakami. Koledzy kapitanowie zabierają swoje rodziny żeby z tego żeglarstwa własnemu dziecku też pokazać coś atrakcyjnego. Nie tylko to co jest teraz bardzo modne, ale także interesujące wyspiarskie życie – trochę Grecji, Chorwacji, trochę Europy. Również tutaj, jeżeli chodzi o cele, priorytetem moim jest to rodzinne pływanie, które w ostatnich latach mocno się rozrosło i cieszy się popularnością. A plany? Na pewno cenie sobie moją współpracę z Kasią [Katarzyna Jakubiak], ma ciekawe, niestandardowe pomysły dlatego nasze cele żeglarskie są zbieżne. Dodatkowo słucham tego co ludzie chcą zobaczyć, co jeszcze można zobaczyć, co ktoś widział, a my nie. Zostawiam sobie bardziej te ciepłe tematy, te tropikalne [śmiech].

 

Porzucasz zimne rejsy?

 

Porzuciłem zimno. Jakieś 5-6 lat temu zamknąłem ten etap pływania po Morzu Północnym czy po Bałtyku.

 

Są jakieś szanse, że wrócisz do takiego pływania?

 

Na dzień dzisiejszy nie. Nie mam potrzeby zdobywać Mont Everestu żeglarstwa, czyli Hornu. Poza tym stało się to na tyle popularne, że każdy robi jakąś objazdówkę po Hornie i może powiedzieć, że zaliczył. Tak to mniej więcej wygląda. Mnie ten wyścig nie jest potrzebny.

 

Wspominasz o tym , że słuchasz ludzi. Wiem, że jesteś znany ze zdania – „(…) bo najważniejsze to w odpowiedniej być załodze”. Wolałbyś płynąć na rejs starym, niezbyt wygodnym jachtem ale z ludźmi, których lubisz, czy na ekskluzywnym ale z osobami, z którymi wiesz, że się nie dogadasz.

 

Nie, nie popłynąłbym na ekskluzywnym jachcie z ludźmi, z którymi bym się nie dogadał, chociaż nie spotkałem jeszcze takich w swoim życiu. Nawet organizując rejsy dla grup tzw. zorganizowanych, które zgłaszają się z konkretną propozycją, na zasadzie – „słuchaj byłeś tu i tu, czy mógłbyś zorganizować dla nas rejs?”. Nigdy nie miałem takiej sytuacji, że sobie nie dałem rady z załogą, czy wróciłem jakiś skwaszony. Nie mniej jednak trzeba to wypośrodkować. Nie chciałbym wchodzić na niszczejący jacht i nie zaproponowałbym innym żeby ze mną na nim płynęli. Przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo, wygoda jest na drugim miejscu. Na pewno bardziej komfortowo jest płynąć dużym, wygodnym, klimatyzowanym katamaranem. Wydaje mi się, że w pewnym wieku jest to jakiś standard. Oj, teraz wyjdzie, że tylko w pewnym wieku. Może inaczej – nie proponuje płynięcia na jachcie, na którym sam nie chce płynąć, bo nie czuje się na nim bezpiecznie i nie jestem w stanie tego bezpieczeństwa zapewnić innym ludziom, którzy tam są. Także zdecydowanie duże jachty. Czy luksusowe? Jedno z drugim idzie w parze. Jeżeli jest duży jacht, to jest dużo lepiej przygotowany i wyposażony niż te jachty poniżej 40 stóp. Myślę, że 46 stóp i w górę to już jest żeglarstwo.

 

Mówiłeś wcześniej, że zimne akweny nie ale opróćz prowadzenia rejsów organizujesz również szkolenia na Bałtyku, gdzie przecież nie zawsze jest ciepło. Jedno z drugim się wyklucza, więc jak to z Tobą jest?

 

Właśnie to jest trochę taki paradoks. Przez tydzień w kwietniu na Bałtyku, można trafić na różne warunki, tzw. bałtyckiej kapryśnej pogody. Może być słonecznie, deszczowo, trochę śniegu w weekend majowy potrafi też spaść. Ludzie, którzy przyjeżdżają na szkolenie zobaczą cały kalejdoskop warunków jakie mogą ich spotkać. Takich 7-8 dni spędzonych na niedużych, bo to są 36-cio stopowe Bavarie, absolutnie zapełnia mi potrzebę pływania po zimnym morzu. Mnie wystarczy taki tydzień manewrówki. Poza tym jest to takie kapitalne podsumowanie szkolenia żeglarskiego. Kurs zaczyna się w listopadzie, gdzie prowadzimy teorię, nawigację, przygotowujemy do egzaminu na radiooperatora SRC i zakończone jest to właśnie manewrówką w Kołobrzegu. To idealne rozpoczęcie sezonu żeglarskiego w Europie. Takie mocne kopnięcie w tyłek, bo jest chłodno a potem jest już tylko przyjemniej. Organizacja tego szkolenia daje mi dużą satysfakcję.

 

Czy po takim tygodniu manewrówki jesteś w stanie stwierdzić, że ktoś będzie dobrym kapitanem.

 

Tak! Zdecydowanie tak.

 

Jak się to rozpoznaje? Istnieją jakieś metody żeby to ocenić?

 

K: To zwyczajnie widać. Zupełnie inaczej niż na kursie na stopień żeglarza jachtowego, gdzie dopiero na egzaminie można stwierdzić czy ktoś sobie poradzi. W Kołobrzegu już od pierwszego, może drugiego dnia szkolenia wiem kto się nadaje. To nie jest typowa manewrówka, że jedziemy i przez tydzień pływamy. Staramy się również nauczyć takiej odpowiedzialności na jachcie. Załoga musi zaplanować kambuz, zakupy, cały tydzień związany z postojem, z wachtami. Dlatego już w pierwszych dniach można powiedzieć kto jest rokujący, kto w przyszłości będzie sobie świetnie dawał radę jako kapitan. Bycie kapitanem to nie jest tylko umiejętność dobrego wyglądania za sterem i ładne zdjęcia, to przede wszystkim branie odpowiedzialności za cały jacht. To właśnie też przygotowanie logistyczne, rozpisanie kambuzu, wacht w sposób, w który to będzie działało. Na rejsie mogą być osoby przypadkowe, trzeba znaleźć chwilę żeby wcześniej z nimi porozmawiać. Ja nie mam czasu żeby z wszystkimi przed rejsem się spotkać ale chociaż porozmawiać mailowo. W taki sposób też jestem w stanie się dowiedzieć czego się mogę po kimś spodziewać. Dlatego na pewno po takim szkoleniu na sternika, jesteśmy w stanie stwierdzić kto będzie dobrym kapitanem poradzi sobie
i będzie miał z tego fun.

 

Organizacja rejsów w najdalsze zakątki świata, szkolenie przyszłych kapitanów, to są powody do dumy. Z tego jesteś najbardziej dumny, czy może jest coś innego?

 

Dumny mogę być z tego, że jestem w miejscu, gdzie mam okazję poznawać wspaniałych ludzi. W ciągu tych dwudziestu paru lat pływania to w zasadzie wszystkie trwałe przyjaźnie i znajomości nawiązały się na burcie. Morze to jest takie magiczne miejsce, gdzie poznajesz człowieka od każdej strony. Dowiadujesz się na ile możesz na niego liczyć, czy pomoże Ci w każdej sytuacji, czy w ogóle możesz go poprosić o tę pomoc. Morze nie wybacza błędów, a ludzie zachowują się bardzo różnie, w sposób mniej lub bardziej ekstremalny. Nie każdy udźwignie to psychicznie.

 

Morze nie wybacza błędów, więc trzeba cały czas doskonalić swoje umiejętności i wiedzę. Wiemy, że teraz jesteś świetnym kapitanem ale kiedyś sam się uczyłeś. Kto był Twoim idolem? Na kim się wzorowałeś? Jest taki ktoś?

 

Oczywiście, że tak. Ktoś przekazał mi kawałek tej wiedzy.

 

Chciałbyś o kimś konkretnym opowiedzieć? Czy raczej pozostajemy w formie bezimiennej?

 

To były osoby, o których już teraz mało kto pamięta, więc imiennie nie chciałbym ich wymieniać. Na pewno kawał sztuki żeglarskiej został mi przekazany. Wszystko czego nauczyłem się na Bałtyku, na Morzu Północnym było dla mnie cenne. Potem sam przeniosłem to do Chorwacji, Grecji czy na Karaiby i nie było to takie trudne. Podpatrywałem żeglarzy, którzy tam pływają, zerkałem na sposoby ich parkowania. Myślę, że samo obserwowanie odgrywa dużą rolę w nauce żeglowania. Nikt nie mówił mi jak stawać na kotwicy, to przyszło samo. Trochę teorii, trochę praktyki, parę prób i jakoś poszło.

 

Wiemy już, że jesteś świetnym mężem, ojcem i kapitanem ale teraz chciałabym zadać Ci pytanie, którego prawdopodobnie nikt wcześniej Ci nie zadał i którego się nie spodziewasz, bo nie ma ono nic wspólnego z żeglarstwem. Gdzie masz tatuaż i dlaczego to nie jest kotwica?

 

[głośny śmiech] przecież to błędy młodości!

 

Dlaczego błędy? Proszę się tu spowiadać.

 

Mam taki jeden tatuaż, tam gdzie kończą się plecy jest nieduża kobra ale od razu mówię, że do zmodyfikowania [śmiech]. Od 10 lat staram się coś z tym zrobić, nigdy nie mam czasu i pomysłu. To był taki kaprys 18-latka. A kobra dlatego, że nie miałem innej koncepcji na tatuaż, a wtedy jeszcze nie wiedziałem, że kolejne 20 lat spędzę żeglując.

 

Czy chciałbyś dodać coś od siebie? Taka puenta żeglarska. Oczywiście nie zapominając o tym, że „najważniejsze to w odpowiedniej być załodze”.

 

Najważniejsze to czerpać z tego żeglarstwa – od ludzi, z którymi się pływa, z miejsc, w których się jest i nie poddawać się. Nie wolno zrażać się tym, że raz była brzydka pogoda, albo że raz spotkaliśmy nieuczciwego armatora, który próbował robić jakieś malutkie oszustwa. Żeglować trzeba przede wszystkim dla przyjemności, dla tego funu, o którym wcześniej mówiłem, a nie na siłę i nie z musu. Do momentu kiedy to bawi i cieszy, to naprawdę to kręci. Kiedy pływamy na zasadzie, że całe życie się to robiło albo zaczyna się w tym dostrzegać źródło dochodu i kończy się fun, to zabija bardzo dużo rzeczy związanych z żeglarstwem. Także chyba to.

 

P: Dziękuję Ci pięknie.

 

K: Uff, mamy to. Dziękuję.

 

 

Paulina Szczepankiewicz